17 maj 2008
* * *
Autor: elkaone. Kategorie: Marek P. (Marek Plisiecki); Wiersze przyjaciół .
Jesień jest porą żniw i pełni słońca.
To tajemnica obfitości zmierzchu.
Zakochiwałem się zawsze jesienią
gdy zimny powiew cucił, a chodniki
witały ciemność i żółtawe światło.
Wysokich ludzi w ubraniach widziałem
sztywnych, szerokich, szczególnie na cieniach.
Wokół żarówki i sklepy tak ciepłe
jakby wołały wigilie i śniegi.
Wtedy czułem początki spełnienia
i pocałunki zmarznięte, lękliwe
na nowy rok szkolny, sale wykładowe
wspomnienia chwil letnich – że lata wspanialsze
czekają mnie wkrótce. Sylwester i podróż
w świat wolny, nieznany, o którym śnić mogę
w tak jasnych i bladych zarazem kolorach
– jak nigdy w kościele i domu rodzinnym
gdzie wszystko jest złotym, czerwonym konkretem
i żółcią cesarską, do której nie czuję
nic oprócz zmęczenia. Dworskie te frustracje
że ciągle niedojrzały, skłócony sam z sobą
potrafi obiecywać, lecz odrzuca wierność
pożąda i rozpacza, lecz nie umie czekać,
a nawet umie czekać, lecz cel wyczekany
wydaje się zbyt nudny, by się nim radować.
IMPUBERES INFANTIA MAIORES
obietnica złożona jesienią.
Zatwierdzona przez zimno nieszczere.
Jesień także nie była PUBERTAS.
Tyle łamie obietnic, choć szczerych
i znów miłość przychodzi na chwilę
i znów znika jak światło i żądza.
Może umrę jesienią, w nadziei
że bieg świata ustanie na chwilę.
Czarna kreska w wizji kalendarza
która zimę łamie Nowym Rokiem
będzie moim wyjściem z sfer niebieskich.
Ja już czekam i boję się tego.
Bo czekanie uczyni subtelnym
oddech, który mgłę jakby pochłania
czując zapach i w płucach, i w ustach.
Pora roku mi jedna została
niech trwa chwila, niech wciąż będzie wieczna.