16 maj 2007

Ballmann spotyka Józefa K.

Autor: elkaone. Kategorie: Moja proza; Varia .

Kiedy demon opuścił Martina Ballmanna, ten poczuł się lekki, jak piórko. Teraz – myślał – teraz wreszcie będę mógł zająć się tym, na co zawsze miałem ochotę. Całe życie podlegałem tylko ustawom i własnemu sumieniu; zupełnie nie wiem, dlaczego dawałem prymat tym pierwszym, skoro sumienie było mi w końcu bliższe. Nieprzekraczalną granicę rozumu, która nieoczekiwanie okazała się niezbyt pilnie strzeżona, Ballmann przekroczył z radością. Czuł się teraz lekki, jak nigdy dotąd. Od dawna wiedział, co to uświadomiona konieczność, ale jednocześnie zdał sobie sprawę, że nawet od niej można się uwolnić.

Józefa K. przeciągano za granicę na długim sznurze posłuszeństwa. Powróz wrzynał się w szyję, ale widocznie było to konieczne. Józef K. wiedział, co to konieczność, uczono go tego od dziecka. Woluntaryzm nie wchodził w grę.

Ballmann rozważał istotę swego buntu. Luksusu buntu, niezwyczajnego w końcu w jego narodzie. Nawet, jeśli ten bunt to tylko letarg. Zastanawiał się, czy bunt zostanie rozpoznany. Czy zewnętrzni, nie dość wnikliwi obserwatorzy, nie zobaczą w nim Samsy, poddanego odgórnej, biernej przemianie. Miał nadzieję, że tak się nie stanie.

Tymczasem Józef K. rozmyślał nad przyczynami swojego aresztowania. Wydawały mu się niejasne. Dopuszczał jednak możliwość, że on – inaczej, niż urzędnik wysokiej rangi, taki, jak Ballmann, może nie do końca pojmować zamiary zwierzchności, które przecież – jak mniemał – muszą mieć jakieś rozsądne uzasadnienie. To musiało być uczone aresztowanie, jak orzekła jego gospodyni.

Gdyby Ballmann mógł teraz słyszeć jego myśli, uśmiechnąłby się sardonicznie. Już on wiedział najlepiej, jakimi drogami chodzą, snują się, pełzają zawiłe procesy decyzyjne. I jak im czasem blisko do granicy, którą obaj z Józefem K. już szczęśliwie przekroczyli.

A za granicą było dosyć bezpiecznie. W każdym razie w ich sektorze. Na szczęście zwierzchność zadbała o odseparowanie ich – nawet, jeśli byli winni – od Strefy. W Strefie też byli urzędnicy, jednak Strefa przerażała. Nawet przez grube szkło dolatywały upiorne krzyki radcy tytularnego Baszmaczkina, kłótnie asesora kolegialnego Kowalewa z nosem, spod ziemi dobiegał szept „Bobok”, Andriej Jefimycz Ragin próbował bezskutecznie lansować dziwną teorię, że bez sądu nikt nie może być pozbawiony wolności. Asesor z Rejentem porzuciwszy swoje obowiązki wykłócali się o psy.

A jednak mieszkańcy obu sektorów na równi oddali się przeistoczeniu. Przeistoczenie zatarło wszelkie granice. Echem brzmiały im w uszach słyszane? przeczute? słowa dra Lainga: I have seen the Bird of Paradise, she has spread herself before me, and I shall never be the same again?.

Zostaw komentarz

Kategorie

Linki poetyckie

Ludzie i miejsca

Archiwa