16 marzec 2005

Kasia

Autor: elkaone. Kategorie: Galeria; Moja proza .

Kasia była pomarszczona i brązowa, jak jabłuszko ze spadów, które już odleżało swoje w trawie. Zawsze uśmiechniętą buzię otaczały ulizane szare włosy, ciasno splecione w cieniutki mysi ogonek. Była życzliwa ludziom i na nikogo się nie obrażała. Nawet na sąd, który uparcie odmawiał przyznania jej – oczywistej przecież – racji.

Na samym wstępie dowiedziałam się, że właściwie nie mam po co czytać kolejnych pozwów: słuszne, czy nie, wszystkie jej roszczenia były przedawnione już w dniu, kiedy z nimi po raz pierwszy wystąpiła.

A było ich wiele – zachęcił ją ten pierwszy proces, jedyny wygrany -o ustalenie ojcostwa Władzia. I wtedy się zaczęło: za krowę i za mleko, za pracę w pocie czoła przez 10 lat, dopóki nie ściągnęła na gospodarstwo zagubiona za wschodnią granicą żona. Za wszystkie następne cielęta i ich potomstwo oraz hektolitry mleka, które można by z nich udoić.

Kasia nie znała prawa rzymskiego, ale jakby urodziła się do pozwów o damnum i lucrum. Umiała dokładnie wyliczyć, jakie korzyści uzyskałaby ze swojej krowy, co to ją tatusiowi Władzia wniosła we wianie. Próbowała o tym opowiadać, ale nikt jej nie słuchał, bo i po co? I tak było wiadomo, że wygrać nie może.

Raz jednak, kiedy spadła jakąś sprawa i tryby machiny sprawiedliwości nieco zwolniły, postanowiłam jej wysłuchać. Szczęście Kasi było niezmierzone. Opowiedziała mi wszystko na jednym oddechu: jak Andrzej zabrał jej kosę (tylko sobie nie myślcie, że tę do żęcia zboża, nie, to o ten mysi ogonek chodziło), a potem ją w asyście prawowitej małżonki wygnał z Władziem na ręku (tu nastąpiła demonstracja Władziowego zdjęcia jako oseska – aktualnie Władzio był krzepkim gburowatym czterdziestolatkiem), nie oddał ani pola i krowy, nie zapłacił ani za pracę ani za miłość.

I tu już poszło da capo al fine: cielęta, mleko, masło, sery, utracone krociowe skarby. Kasia proces oczywiście przegrała – na przedawnienie nie ma rady. Poza tym jej cielęta i mleko mnożyły się w postępie geometrycznym. Ale pokochała mnie wdzięcznym sercem. Nie miała żalu, na mój widok zawsze jej pomarszczona buzia rozciągała się w uśmiechu.

Wiele lat później dowiedziałam się, że przy kolejnej apelacji od kolejnego niesprawiedliwego wyroku wzdychała ponoć: ach, gdyby sędzia X tu była, jej to bym wytłumaczyła, ona by mnie zrozumiała.

Kasia wciąż jeszcze nawiedza te mury, pozywając spadkobierców swojego ukochanego. Myślę, że będzie nawiedzać je i potem – wkrótce już jako duch. Bo ta kosa i zdjęcie Władzia to najpiękniejsze wspomnienia w jej życiu.

Zostaw komentarz

Kategorie

Linki poetyckie

Ludzie i miejsca

Archiwa