26 październik 2005

Nasza wieś

Autor: elkaone. Kategorie: Moja proza; Varia .

Ta wieś wydawała się na pierwszy rzut oka zwyczajna. Wąziutkie spłachetki pół, dziedziczonych przez pokolenia i pracowicie rozdrabnianych potwierdzały jej przynależność do Kongresówki, choć Śląsk zaczynał się tuż, tuż, za miedzą, a właściwie za Brynicą. Na wzgórzu wyrósł dwór, a każdy ściszał glos, mówiąc o nim, choć dziedzica widywano tu rzadko – nie takie miał dwory. Strome skarpy piaszczystej drogi przecinającej wzgórze na pół zimą zarastały zaspami, które bezczelnie niemal zrównywały się ze szczytem dworu. Dziś, dziwnie płaskie wokół wyblakłego już klinkieru drogi, czasem wybrzuszają go westchnieniem za dawną świetnością. A śniegu ani na lekarstwo.

Paseczki pól nie wyżywiłyby nikogo, ale i nikt po nich tego nie oczekiwał. Rodziny żywiła kopalnia o wdzięcznie mitologicznej czy może astronomicznej nazwie; węgiel okrywał także szczelnie czarnym pyłem sady, a ręce po zbiorach porzeczek na wino dziadziusia trzeba było szorować, jak po zrzuceniu tony węgla. Jakoś nikomu to nie przeszkadzało. Nikomu nie przeszkadzali też osiedli od wieków w tej wsi Frenklowie. Dawno przechrzczeni zostali przyjęci do wioskowej społeczności, z czasem nawet pożenili się z gospodarskimi i górniczymi córkami, a z kupców stali się rolnikami i robotnikami. Dawno już zapomniano o ich czarnych włosach i haczykowatych nosach. Taki sam miała zresztą Monika, w której rodzinie nie zaplątał się ani strzępek jarmułki; niektórzy mówili, że ją Cyganie podmienili w kołysce, inni, że się matka zapatrzyła.

Kiedy przyszła wojna, okazało się, że w dziwnej wsi nikt nie mówi po niemiecku, choć Rzesza była za ścianą. Jedna z dziewcząt, która pracowała, gdzie i przedtem, choć nagle okazało się, że w innym kraju, terkotała beztrosko po polsku przy pracy, a porządny pracodawca wpadał z obłędem w oczach, wołając: ?Danutko, wy mi tu wszystkich na Poloków przerobicie, wszystkich nas zamkną albo i do obozu wyślą. A cichojcież!?

A potem dziewczyna płakała, stojąc po jednej stronie szlabanu, a jej matka płakała po drugiej. Mogły się zobaczyć, nie mogły uściskać, ani nawet dotknąć. Z Rzeszy do Guberni okazało się za daleko.

A wieś udawała, że nic się nie stało. Wieś dalej obrabiała swoje spłachetki, wysyłała swoich mężczyzn na dół i przyjaźniła się ze swoimi Żydami. Nikomu nie przyszło do głowy, że trzeba by ich jakoś schować. Przecież byli nasi, właśni, katoliccy. I tak Frenklowie w cieniu szlabanu przeżyli całą wojnę w swoich domach. A teraz leżą cicho na swoim cmentarzu, a ich dzieci zapałają im świeczki obok Dudów, Kańtochów i Przybyloków.

26.10.2005

Zostaw komentarz

Kategorie

Linki poetyckie

Ludzie i miejsca

Archiwa